środa, 29 września 2010

czas spojrzeń, czas wspomnień

On:
Zbliżała się osiemnasta. Wskoczył do autobusu, miał do przejechania jeden przystanek i już będzie na miejscu.
Nie jest ze mną tak źle jeszcze – pomyślał – bieg od tramwaju i skok do autobusu! Ech, może się nie spóźnię.
Przeszedł kawałek do przodu autobusu, zerknął na wyświetlacz godziny i wrócił znów bliżej tyłu do drzwi. Stanął przy wyjściu i zerknął na dziewczynę, która właśnie usiadła blisko drzwi. Spojrzał w momencie gdy jej oczy spotkały się z jego oczami. Uśmiechnęła się lekko i ciut speszona spuściła oczy.
Te oczy. Skądś je znał. Rozpoznawał je. Znał, ale skąd? To spojrzenie. Takie samo…

Tak już wiedział. Pierwszy raz zobaczył je w sierpniu. To były oczy Halszki.
Halszka – dziewczyna, którą mijał kilkakrotnie podziwiając jej sprawne ręce w opatrywaniu różnych ran kumpli. Któregoś dnia sam trafił do niej z małą raną postrzałową. Wówczas gdy taki zbolały poddawał swoje ramie Halszce, a ona zakładała opatrunek, czuł że jest w dobrych rękach.
Patrzył w jej oczy. Ona uśmiechnęła się lekko, po czym uciekła oczami czując małe speszenie. Była starsza od niego chyba z 7 lat. On miał 18-ście, chociaż wyglądał dojrzalej, a wracając po wyczerpujących walkach, osmalony, ubrudzony w ogóle nie przypominał chłopca. Od tamtej chwili opatrunku pewnego sierpniowego popołudnia zaczął częściej przybiegać do niej. Najpierw pod pozorem poprawienia opatrunku. A to trochę za ciasno jest zrobiony, chociaż trzymał się dobrze, a to za luźno.
Halszka była coraz bardziej speszona. Tym bardziej, że inne dziewczyny zaczęły się trochę podśmiewać, że ma tak młodego adoratora.
Pewnego jednak dnia, gdy usłyszały rozmowy chłopaków, jak to dzielny jest ten 18-latek, trochę zaczęły zazdrościć Halszce.
A on tym czasem biegał tam gdzie go wysyłano, walczył jak mógł najlepiej i jak tylko mógł wracał w okolicę gdzie były dzielne dziewczyny, a przede wszystkim Halszka. Czasem w czymś jej pomógł. A czasem tylko usiadł niedaleko i patrząc w jej oczy zasypiał oparty o ścianę. Rozmawiali mało, bo nie było na to czasu. A jak już był, to zmęczeni po prostu wymieniali się uśmiechem i zasypiali.
16-tego września, przyprowadził rannego kolegę. Na próżno szukał wzrokiem swojej dziewczyny „od spojrzeń”. Nie było czasu znów musiał biec walczyć. Wrócił dopiero późną nocą. Nadal nigdzie nie było Halszki. W końcu odważył się i spytał inną dziewczynę, co się stało. Dowiedział się. Tego dnia, przez Belgijską przedzierała się pewna starsza, czarnowłosa kobieta. Mówiła, że musi iść do córki, która została sama z synkiem. Taką okazje wykorzystał gołębiarz i w porze obiadowej strzelił w nogi pani Antoniny. Gdy ta padła, Halszka widząc to postanowiła pobiec po ranną kobietę. Zabrała torbę z opatrunkami i pochylona pobiegła ul. Belgijską. Gołębiarz tylko na to czekał. Strzelił do nich obu. Tym razem już nie w nogi. Strzały były śmiertelne…

Tak, po tylu latach to wszystko wciąż w nim żyło. On spieszący na Mszę rocznicową, przez jedno spojrzenie dziewczyny z autobusu, czuł jak serce mu bije mocniej, jakby Halszka była znów blisko. Autobus zahamował. Wyskoczył znów dziarsko i już dostojniejszym krokiem skierował się w stronę kościoła.
Miał wrażenie, że nie idzie sam.
Skoro żyło to spojrzenie, to znaczy ta niewinna miłość nigdy nie umarła...

Ona:
Wsiadła do autobusu zmęczona już godzinną jazdą z przesiadkami. Nie była jednak rozżalona tą długą trasą z pracy do domu. Miała dziś dobry dzień. Dobre rozmowy za sobą, trochę radości i uśmiechów.
Usiadła przy drzwiach. W stronę przodu autobusu szedł odświętnie ubrany żołnierz. Na ramieniu miał biało-czerwoną opaskę z inicjałami AK. Aż dziw brał, szedł jak młody człowiek, nie widać było, że to starszy pan.
Zaczął wracać do drzwi. Rozglądał się, tak jakby szukał za oknem jakiegoś charakterystycznego punktu. Widać było jakby się uspokoił, że znalazł.
Ach, prawdziwy Powstaniec! Niesamowite! Niby nie raz widziałam, od dzieciństwa zawsze mi imponowali Powstańcy. Teraz już ich tam mało zostało -myślała wpatrując się w starszego mężczyznę.
Ich oczy spotkały się na moment.
Kocham was młodzi – starsi już Powstańcy! – powiedziała w duchu i szybko zorientowała się, że patrzy na żołnierza z zachwytem. Speszyła się, spuściła oczy. Zerkała jeszcze na mundur, na dłonie żołnierza, na biało-czerwoną opaskę.
Autobus zatrzymał się przy kościele. Żołnierz wysiadł. Spojrzała za nim. Szedł znów takim ładnym krokiem, jakby miał 20 lat.
Ciekawe gdzie walczył? Na Starówce, w Śródmieściu, a może na Mokotowie?
A może był gdzieś w okolicach Belgijskiej, gdzie zginęła prababcia idąc do cioci Gieni wraz z ratującą ją sanitariuszką…
Autobus ruszył zostawiając powstańcze rozmyślania pasażerki za sobą, jadąc ku codzienności jesieni 2010 roku.