piątek, 8 kwietnia 2011

mija rok


Wczoraj postanowiłam znów słuchać przez mini słuchaweczki pieśni wielkopostnych, jakie zazwyczaj śpiewamy w kościele podczas Triduum. Siedzę w pracy, pracuję, a w uszach brzmią pieśni jedna za drugą. Jedna piękniejsza od drugiej... Stare, tradycyjne i te dominikańskie...

No i zaczyna się kolejna piękna - Krzyża wznoszą się znamiona...

Piękna... ale przez całe moje ciało przeszedł w tym momencie lód. Nagle tak jakbym znalazła się na mrozie, przeszył mnie tak wielki chłód. Oczy zaszły łzami... wcisnęłam w nośniku STOP.

Wokół toczyło się normalne życie pracowe, wpadł kolejny mail od klienta, gdzieś dzwonił telefon, ktoś grzał sobie wodę na herbatę, ktoś inny właśnie przyjmował kuriera.

A ja zawiesiłam się. Ta jedna pieśń nagle po prostu przypomniała mi te chwile sprzed roku.

Ta pieśń, która teraz w poście jest zrozumiała, a wówczas w przeddzień święta Bożego Miłosierdzia całkowicie nie na miejscu, brzmiała mi w uszach w tych samych chwilach gdy ginęli pod Smoleńskiem nasi rodacy...

Wciąż mam jeszcze smsa w komórce, aby modlić się za 87 osób, które zginęły jadąc do Katynia.

Przez rok nie słuchałam tej pieśni. A w czasie gdy trwały pogrzeby nie słuchałam muzyki w ogóle. Nie byłam w stanie. Ja która bez muzyki chyba żyć nie mogę, która gdy tej muzyki nie ma w koło, to zaraz gdzieś odtwarza w głowie melodie wszelakie... przez dwa tygodnie nie byłam w stanie słuchać muzyki. Cisza w głowie. Żadnych pieśni, nawet tych pięknych.

Potem wsączył mi się kawałek Lorenca...i trwał czas jakiś, aż rytm serca, rytm ducha się wyrównał.

Życie po trosze wróciło do normy. Nowe sytuacje, nowe relacje... po prostu życie.

Teraz Wielki Post. No i te piękne pieśni... a pośród nich ta jedna, ta która wygrała mi w głowie 10 kwietnia... smutek z dalekiej Rosji