poniedziałek, 11 marca 2019

Niezłomny, czyli wierny


7 marca. 
Muzeum Wyklętych na Rakowieckiej. 
Przychodzę do pawilonu X, gdy kończy się  Eucharystia w 70 rocznicę rozstrzelania kilku Niezłomnych.
Msza była w więziennym korytarzu. Było kilkanaście osób, co tworzyło nastrój jeszcze bardziej wzruszający.Cisza, w korytarzu więziennym ksiądz myje naczynia liturgiczne, wszyscy w skupieniu się modlą.
Pootwierane cele więźniów... zdjęcia Wyklętych wiszące w wielu miejscach i tylko po środku jak balsam na smutne serce, zainstalowany jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Widziałam wcześniej w telewizji to miejsce, jednak będąc tam w taki dzień, wieczór, w ciszy modlitwy, musiałam powstrzymywać łzy. Obraz Maryi jest tam naprawdę jak balsam, jak Nadzieja w mroku smutku. 


Tu jest Matka w miejscu, które nasiąknięte jest krwią, bólem, niesprawiedliwością. Przez lata te mury słyszały krzyki, płacz, prośby, wulgaryzmy... Więzienie to założone zostało na początku XX wieku jeszcze przez Rosjan. W czasie II Wojny było to drugie więzienie po Pawiaku zapełnione przez Niemców moimi rodakami, a po terrorze komunizmu trzymało pospolitych przestępców, a także członków Solidarności.
Jedno miejsce, historii tak wiele.
Dziś jednak tam odczuwa się mocno spotkanie z Niezłomnymi.

Po mszy wszyscy poszliśmy pod ścianę rozstrzelań, dokładnie tam, gdzie 70 lat wcześniej zaprowadzono najpierw cichociemnego- Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora, a potem w odstępach 5 minutowych kolejnych jego kompanów broni.

Przeczytałam gdzieś, że Zapora, mając wtedy 31 lat, był siwy, z połamanym nosem, rękami, żebrami, zdartymi paznokciami... wyglądał jak starzec. A jednak serce było wciąż silne, młode i niezłomne, bo krzyknął przed śmiercią „Przyjdzie zwycięstwo! Jeszcze Polska nie zginęła!”.

A my 70 lat później w głębokiej ciszy staliśmy pod tą ścianą i wspominaliśmy właśnie te chwile, kiedy on i jego towarzysze byli wyprowadzani w mundurach wermachtu (!) i zabijani jak psy... 
Ktoś z pracowników muzeum powiedział, że oni nie mieli plutonu egzekucyjnego, jaki jest przy egzekucjach żołnierzy, nie mieli żegnającej rodziny, więc my teraz teraz ich żegnamy. Jesteśmy jakby przy tej egzekucji.

I ja naprawdę to w sercu czułam, że towarzyszę im,  dodaję sił tuż przed strzałem, chociaż oni podchodzą tu w roku 1949, jestem obok!  Jest ta sama pora roku, już jest ciemno, za murami słuchać gwar miasta. A tu rozgrywa się dramat człowieka.

Potem w ciszy mogłam jeszcze podejść, dotknąć ściany, która była świadkiem śmierci tylu bohaterów. Wzruszenie ściskało gardło, a łzy same się cisnęły do oczu. 
Dotknęłam dziur po kulach.
Naliczono w tej ścianie 77 śladów po kulach. 77! Jak to bardzo symbolicznie wybrzmiało... Jakbyśmy słyszeli słowa , że tą każdą kulę mamy wybaczyć...

W takim miejscu naprawdę mocno człowiek odczuwa, co to znaczy poświęcenie dla Ojczyzny, co to znaczy wierność, niezłomność oraz to bycie ziarnem, co musi obumrzeć.
Ja wiem, że nie każdy rodzi się bohaterem, czyli nie każdego stać na poświęcenie dla Ojczyzny, czy dla Boga, ale każdy rodzi się dla Prawdy. I jeśli tej Prawdy będzie się trzymał, to już będzie dobrze.
Póki zatem nie będziemy o to walczyć, o prawdę, póty będziemy przegrywać. A tego nam nie wolno!
Wiem, też brzmi górnolotnie... ale po tej wizycie w muzeum,  nie da się inaczej.
Jeszcze tam wrócę!

Zerknęłam wstecz na moje wizyty na Powązkach, w kwaterze "na Łączce", gdzie przed 70-u laty zostali wrzuceni do głębokiego dołu zamordowani Niezłomni, tak aby nigdy nie mieli być znalezieni. Jak powiedział prof. Szwagrzyk, jako pierwszy głową do ziemi został wrzucony Zapora, a potem na nim ułożono ciała jego towarzyszy. Dzięki pamięci nielicznych  i konsekwencji poszukujących prawdy, zostali odnalezieni w 2012 r.
Zdjęcie z listopada 2012, szczątki Zapory wraz z jego żołnierzami (wydobyte kilka miesięcy wcześniej) znajdowały się dokładnie pod tą brukowaną ścieżką, bliżej pomnika. 

Tak to miejsce wyglądało w roku 2014, kiedy już było wiadomo, gdzie znajdowały się szczątki bohaterów. 
 

Tak wygląda obecnie miejsce spoczynku mjr. Dekutowskiego, cichociemnego, który w 1943r wrócił do Polski, by walczyć z okupantem niemieckim, a potem z rosyjskim. 
Jego życiorys to gotowy scenariusz na film. Przez lata zapomniani, teraz można odkryć coraz więcej informacji o tych żołnierzach,  którzy pozostali wierni Polsce, niesprzedajni, nie idący za wygodą ciepłego łóżka i świętego spokoju. Nie godzili się z indoktrynacją i terrorem komunizmu. Zapłacili za to najwyższą cenę. Cenę nie tylko oddania własnego życia, ale cenę zapomnienia i powielania przez lata propagandy komunistycznej o bandach mordujących ludzi. Ich rodziny żyły z piętnem bandyty. I dziś wciąż jeszcze są osoby, które dokumentują bandytyzm na podstawie tekstów propagandowych, preparowanych przez UB.



Cześć i chwała Bohaterom!

Film dokumentalny o Zaporze

środa, 13 lutego 2019

Wędrujące cmentarze

... podążając śladami pradziadów...

W 1795 roku kawaler Krzysztof poślubił pannę Barbarę z Solca, nowej części ówczesnej Warszawy.
Działo się to w kościele św Anny i św. Małgorzaty w Jazdowie... później nazwalibyśmy w Ujazdowie a dokładnie w okolicy ul. Belwederskiej.
plan z 1772 (całość mapy: plan)

Był tam drewniany kościółek parafialny dla mieszkańców Solca i Jazdowa, a przy kościółku był cmentarzyk powstały w  1593 r. Cmentarzyk w  1784 sięgał obecnych Al. Ujazdowskich.Wówczas jednak był zwykłym, jak w ówczesnych czasach, cmentarzem mieszczącym się przy parafii.
Gdy syn Krzysztofa i Barbary - Paweł osiągnął 21 rok życia, czyli w  1818 r, na mocy rozporządzenia Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych Królestwa Polskiego zarówno kościół jak i cmentarz zamknięto. Kościół rozebrano, a kości pochowanych na cmentarzu nieboszczyków przeniesiono na na cmentarz Świętokrzyski. Jedynie szczątki osób znanych i wybitnych  spoczęły w  kościołach warszawskich (np. Marcello Bacciarelli przeniesiony został do kościoła św. Jana).

Drugie "życie" cmentarza...
czyli cmentarz świętokrzyski, gdzie trafiły szczątki osób pochowanych w Jazdowie.
Cmentarz należał do parafii św. Krzyża, leżał oddalony od Warszawy, wytyczony na polach niegdyś należących do oo. Paulinów. Teraz spełniał rolę cmentarza parafialnego i szpitalnego. I chowane tam były zatem osoby duchowne i zmarli ze szpitala, później pełnił funkcje cmentarza południowej Warszawy. Spoczęli tu między innymi powstańcy insurekcji kościuszkowskiej.

Jednakże złe ulokowanie cmentarza (podmokłe tereny) oraz dość szybkie zapełnienie go nieboszczykami, spowodowało zamknięcie cmentarza w połowie XIX wieku, a w 1859 r likwidację.
Jeśli rodziny nie przeniosły kości swoich rodzin na cmentarz powązkowski do stycznia 1860 r, to później zwłoki sprzed 40 lat zostały złożone do wspólnych mogił po bokach kościółka św. Barbary. Kościółek przetrwał do dnia dzisiejszego, chociaż utracił malowidła ścienne i wmurowane tablice nagrobne
Sam teren cmentarny początkowo zaniedbany, później uporządkowany przez rzemieślników kolejowych zamienił się w ładny ogród, by następnie ustąpić miejsca wybudowanemu w  1885 r z funduszy filantropki Tekli Rapackiej, kościołowi św. Piotra i Pawła.
Kościół ten przetrwał do 1944, kiedy to Niemcy wysadzili go w powietrze. Dziś odpudowany, mniej przypomina swój pierwowzór.
Więcej i ciekawiej o zlikwidowanym cmentarzu pod linkiem: Cmentarium

Kolejnym cmentarzem, gdzie mogły trafić szczątki przodków pochowanych na poprzednich cmentarzach były Powązki. Stare Powązki przetrwały liczne zawieruchy wojenne. Początek swój mają przy końcu XVIII wieku, kiedy to rozpoczęła się tendencja w Europie budowania cmentarzy z dala od zabudowań miejskich.
Powązki to temat na oddzielny wpis :)




Szukając przodków, odkryłam te miejsca, których już nie ma. Znikające cmentarze, wędrujące kości nieboszczyków, wszystko to znikło gdzieś w niepamięci.
Praprzodek zmarł prawdopodobnie na Nowym Mieście, a więc być może był pochowany w okolicy kościoła Nawiedzenia NMP, a może za kościołem św. Jana (obecnej Archikatedry)? Jego kości może tam zostały, a może przeniesiono w kolejne miejsce, może trafiły na Powązki. Podobnie pewnie działo się z jego synem Pawłem. Wnuczka Eleonora wraz z mężem przeprowadzili się do Pragi, na drugą stronę Wisły. Tam pewnie spoczęły ich kości. Może na Kamionku?
Losy cmentarza kamionkowskiego są długie i zmienne. Powstał w średniowieczu, był kilka razy zamykany. Przetrwał praktycznie do XX wieku, a i dziś są jeszcze niektóre nagrobki.
Ja odnajduję ślady przodków dopiero na Bródnie. Cmentarz powstał z dala od ówczesnej Pragi. Dziś jest jednym z największych w Europie.
Dopiero tu odnajduję potomków Krzysztofa i Barbary z lewego brzegu Wisły.
Ważne, aby pamięć o wszystkich prapradziadach nie zanikła. Gdzieś, chodząc po Warszawie, chodzę także po prochach dziadów.

Grobowiec pradziadków.
 Myślałam, że  jeden z pierwszych grobów na Bródnie, ponieważ znajduje się dość blisko kościoła i wejścia na nekropolię. Cmentarz został udostępniony w 1885 roku.
Dziś sprawdziłam, prapradziadek postawił grobowiec  w 1902 r. Prawdopodobnie miał jeszcze dobudowany krzyż jak to wówczas budowano grobowce, ale do dziś został tylko grób w kwadracie, z kolumienkami, bez dobudowanego tyłu, jak na poniższych zdjęciach.









środa, 30 stycznia 2019

Powrót warszawski

Postanowiłam wrócić na bloga! Szok!

Wracam do zwiedzania, odkrywania Warszawy.
Zainspirowało mnie zagłębianie się w rodzinną genealogię.
Nie wiedziałam, że mam tak długie korzenie rodzinne w tym mieście, a jednak!
Postanowiłam więc trochę umieścić moich małych "dochodzeń" na stronie.
Patrząc oczami pradziadka, prababci, prapradziadka, praprababci... itd.
Odkrywać Warszawę jakiej już nie ma, a może częściowo wciąż jest.

Dziś chwilkę o jednym z miejsc, do którego chodzili warszawiacy i nie tylko. Sławni i całkiem nieznani (a pośród nieznanych: mój pradziadek).
Mowa o atelier fotograficznym.  Było takich miejsc trochę w Warszawie.
Jeden z nich mieścił się na ul. Miodowej 3 (to ten budynek narożny z ul. Senatorską). 



 Był to dom własny fotografa Jana Mieczkowskiego. Wsławił się on zdjęciami wielu znamienitych osób swojej epoki, między innymi dlatego, że przez czas jakiś założył atelier w Paryżu. 
Sportretował w swoim studio Adama Mickiewicza, Helenę Modrzejewską, Stanisława Moniuszkę... Na tą ulicę, do tego atelier, przyszedł mój pradziadek Józef i także upamiętnił swoją facjatę.












 Jan Mieczkowski wygrywał w międzynarodowych konkursach. Czasem rzucał pracę fotografa i zajmował się innym przedsięwzięciem (uprawa  zbóż, wytwórnia krochmalu). Otwierał nowe atelier, zamykał, wyjeżdżał do Paryża. Bankrutował i ponownie wracał do fotografii. Ostatecznie przenosząc zakład do domu własnego na Miodowej 3. 

 Ciekawostką architektoniczną jest fakt, że dom przy Miodowej 3 został w latach 1911-12 wyburzony, aby ustąpić miejsce większemu "wieżowcowi", którego także już nie ma.


Zatem mój dziadek widział ten fragment Warszawy inaczej niż pradziadek...

A ja widuję jeszcze inny widok. Od lat 90-tych XX wieku jest tam Irish Pub.

Jeszcze dwa zdjęcia gdzie widać budynek Miodowa 3 (prawdopodobnie z 1939 r)
oraz inne miejsce, ale pokazujące jak wyglądała okolica po wojnie.



ul. Marszałkowska 111 



 

Syn słynnego fotografa przejął potem jego pracownię, zmieniał miejsce atelier na ul. Marszałkowską 111 (dziś już zamiast kamienicy mamy tam pl. Defilad) a potem 81B (także nie istnieje). 
Być może w którymś z tych zakładów na Marszałkowskiej fotografował się pradziadek już z całą rodziną. 


                                                                        ul. Marszałkowska 81B